< Weganama o naszym Złodziejewie Sensem są ludzie >

Sentymenty i powinności, chwile wzruszeń i nadawania sensu

Robert, który odwiedził nas ostatnio na warsztatach fotografii ślubnej, na swoim profilu wstawił opis, wspomnienie, które mną bardzo poruszyło i wzruszyło – nie tylko dlatego, że pojawiłam się tamże jako jedna z bohaterek 😉 , ale jest to kilka słów wrażliwego młodego człowieka, który zapewne widzi i czuje więcej niż inni, pamięta o powinności wobec swoich rodziców, wypełnieniu misji za ofiarowane mu życie. Sporo w tym psychologii, filozofii i …dowcipu

Oto one, słowe nadające sens temu, co robimy:

To było moje trzecie – słownie – 3 podejście do tematu warsztatów. Kiedy spytają mnie.. Czemu tak? Bo… nie chcę zadeptać swojej ścieżki śladami innych, stygmatyzować cudzym stylem, małpować, naśladować, mechanicznie odtwarzać kadrów i postprodukcji. Przy trzeciej próbie miałem pewność – nie iluzję – tylko zbudowane na mocnym fundamencie przekonanie, że jestem średnio wypalonym, glinianym garnuszkiem, któremu nie zaszkodzi zasmakować żaru innego pieca… W dniu wyjazdu z Kłodzka, chciałem być o trzy dni starszy i mieć wszystko za sobą… Niemoc, niewiara i powątpiewania.. Po co to? Na co to? A komu to potrzebne? To samo uczucie miałem, kiedy Rodzice upychali mnie do autobusu wiozącego na kolonię zakładową dzieci pracowników… Paradoksalnie pierwszy raz jadąc, miałem 7 lat, a lokalizacja turnusu to Nakło nad Notecią… Mama powiedziała, że będę daleko, ale księżyc będzie nam świecił ten sam… Co wieczór wychodziłem, przed ośrodek, patrząc w niebo i wiedziałem, że gdzieś tam daleko, w tej samej chwili oboje patrzymy na Lunę… jesteśmy razem, a nasze spojrzenia spotykają się w kosmicznej przestrzeni… Co rano dostawałem LIST!! Nie SMS… Pachnący papier, odręczne pismo, ładny znaczek, koperta… pełen ANALOG…! Kiedy byłem na miejscu czułem się jak kolonista – znowu trzeba wstawać, jeść, spać na sygnał. Zaliczać punkty programowe wycieczki, kupować pamiątki, zbierać doświadczenia… Kiedy odpoczywać, skoro przede mną kolejne zadanie? Na wstępie grupa OBCYCH – pierwsze spojrzenie, przywitanie… Lipa… :/ Potem zjawia się autochton – Gospodyni, czy może Czarodziejka? Czuję ciepło, jak z kaflowego pieca (inne takie – było 29C :P!) Kilka zdań, interakcja, ciekawość, zjawia się Dziecko – pierwsza wpadka – mylę imię… Jako rodzic wiem, co można wtedy poczuć, sam tego nienawidzę… Salinka nie Celina, Zdzisiek itd. Potem wpadamy w wir zajęć – i tutaj jest konkret, strzał, błysk, grom z jasnego nieba! Łagodnie wyglądający „guwerner” Karol Kalinowski kolejno wrzuca nas do magla…! Pstryk… Mija trzecia doba – słownie 3… Koniec zajęć. Znamy się, polubiliśmy się, jeszcze na siebie patrzymy, na miejsce, na ludzi którzy jeszcze są, a już za nimi tęsknimy…. I nie tylko za ludźmi, ale i za aurą, miejscem, ciepłem, bliskością i zaopiekowaniem.. Wywlekam sakwojaż, pakuję juki swojej błękitnej strzały… Znowu refleksja… Wracając z kolonii robiłem obchód po miejscach, które wydawały mi się obce.. Przeszedłem przez ogród, wszedłem do pokoju, podszedłem do drzewa z pleneru i znowu ta sama myśl – koniec…dałem radę…wracam… Nie muszę patrzeć w księżyc, spojrzę Mamie w oczy! 🙂 Radość i zarazem automatyczna tęsknota, za miejscem i za spędzonym tam czasem, za ludźmi… Po 4 godzinach byłem w domu, w Kłodzku. Auto odstawiłem do garażu, wyszedłem przed niego… Spojrzałem w niebo… Zerkam na księżyc… Wiem, że gdzieś tam… tym razem z góry, z pełnej perspektywy patrzy Mama… Tato… I wiem, że się cieszą że dałem radę… Choć nigdy IM tego nie powiem… Cieszę się, że tam byłem, bo Marcelina Oczkowska i Złodziejewo jak sama nazwa wskazuje, skradły moje serce…Wracałem z uśmiechem na buzi, imaginując sobie jak pokazuję Rodzicom łupy, pamiątki, opowiadam o zielonej nocy, śmiesznych sytuacjach, ciekawych miejscach… Wszystko to IM opowiedziałem, patrząc na księżyc… Ten sam, co kiedyś… Dziękuję.

fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski
fot. Robert Węgrzynowski

Warsztaty… Hmmmm…. Tego typu spotkania obiegowo były komentowane pozytywnie inaczej – „pan” ustawi modelkę, „pan” ustawi aparat – wystarczy podejść i nadusić spust migawki 🙂 Nic bardziej mylnego – warsztaty nie są protezą nieporadności fotografa, zaklęciem odczarowującym braki kursanta! Otóż największą wartością dodaną spotkania było przyglądanie się pracy Mistrza, absorbowanie jego uwag, słuchanie i mapowanie wskazówek na własne poczynania! Może nieraz brakowało miejsca na wymarzony kadr, albowiem Ajatollah Fotografii Ślubnej Karol Kalinowski jest słusznej kubatury!!! Albo może więcej przeszkadzała – oczywiście w cudzym słowie – w realizacji zadania, dekoncentrując w sposób prosty i nieskomplikowany samym byciem, urokiem i wdziękiem współobecność nieprzeciętnej urody i magnetycznej osobowości Gospodyni –  Marcelina Oczkowska Oklasky!!! No ale, ale, ale…! Świadomie fotografujący warsztatowicz potrafi znaleźć lukę pośród tej całej galopady i zarejestrować odpowiednie kadry, ujęcia!

ROBERT WĘGRZYNOWSKI, DZIĘKUJEMY!!!!

POLECAMY profil Roberta

Warsztaty w Złodziejewie
Zalesie ul. Szubińska1, 89-200

BĄDŹ NA BIEŻĄCO, NEWSLETTER