Gdy teraz patrzę z perspektywy czasu na pierwszą edycję, na dni poprzedzające ją, uśmiecham się, ale przyznaję, że wtedy i w trakcie tej edycji nie było tak wesoło. Wprawdzie pokoje przygotowane były na przyjęcie naszych zacnych gości, ale piwnice pałacu, które miały posłużyć i jako sala wykładowa, i jako jadalnia były w stanie totalnego chaosu; nie wspominając o tym, że na wykończenie remontu czekała kuchnia, w której miały być przygotowywane posiłki, korytarze, toalety. Kochani, prawda jest taka, że uczestnicy mieli przyjechać w piątek, natomiast w czwartek większość ścian nie była jeszcze pomalowana, nie było jeszcze żadnych mebli. Nie przesadzam – prawie osiwiałam. Pierwszy raz organizowałam takie wydarzenie i to od A do Z, no i nic od A do Z nie było gotowe. Nikt, kto widział w czwartek ogólną rozpierduchę w wigilię pierwszego dnia pierwszej edycji nie wierzył, że to się uda, a i ja się zastanawiałam, czy całej akcji nie odwołać. Jednak dzięki determinacji moich pracowników i moich bliskich udało się, no …prawie się udało. I w tym miejscu chciałam podziękować wszystkim uczestnikom pierwszej i drugiej edycji za wyrozumiałość i przeprosić za wszelkie niedociągnięcia – byliście Kochani!
Pierwszy na miejsce (no, poza Frankowskim, który był już parę dni wcześniej) dojechał Bartek Sobanek. Jemu też w udziale przypadła jedna z pierwszych prelekcji. W fascynujący sposób opowiedział nam i zobrazował swoje podróże do Indii, Nepalu, Egiptu, nie szczędząc przy tym dzielenia się swoją ogromną wiedzą techniczną i trafnymi spostrzeżeniami. Bartek był obecny na warsztatach trzy pierwsze dni.
W międzyczasie dojechał do nas Arcadius Mauritz, człowiek który jako jeden z pierwszych uwierzył w ideę warsztatów w Złodziejewie. Człowiek, który mnie wsparł na samym początku (razem z Karolem Kalinowskim), dodał wiary wtedy, kiedy innym jej zabrakło – Marku nigdy tego nie zapomnę – dziękuję :*.
Marek, jako trener, oczarował grupę swoim pedagogicznym podejściem oraz loteryjką, którą wymyślił uczestnikom… Peanom na jego cześć nie było końca, bo o tym, że Marek jest bogiem, będzie przy innej okazji…
Zmienił go cudowny, ciepły człowiek, którego miałam szczęście dopiero dzięki warsztatom poznać osobiście – Leszek Kowalski. Warsztatowicze słusznie nazwali Leszka Szamanem. Dzień, w którym prowadził zajęcia był dżdżysty, szary – zdjęcia mieliśmy robić w plenerze, no i robiliśmy. Leszek pokazał, jak szukać i znajdować światło nawet w tak trudnych warunkach. Jego taniec wokół modelki istotnie można przyrównać do ezoterycznych technik kontaktowania się z duchami, czy demonami.
Miłosz Wozaczyński przywiózł uczestnikom swój wielki format, w teczce duże formaty wydruków swoich niezwykłych prac, które właśnie nim popełnił. Mnie osobiście najbardziej urzekł spokój i opanowanie Miłosza. Ogromny dystans do rzeczywistości, traktowanie jej z przymrużeniem oka, no i przede wszystkim jego uśmiech – mało jest takich twórców – z reguły to pełni mroków i powagi artyści ;). Zapewne dlatego jego zdjęcia są właśnie tak przewrotne, tak wyjątkowe. Ćwiczenie Miłosza ograniczające ilość popełnionych klatek, uczące oszczędności, analogowego podejścia do tworzenia fotografii było moim zdaniem strzałem w dziesiątkę.
Fetish, no cóż Fetish jest czarnym koniem moich warsztatów – nie od początku powstania idei Złodziejewa było oczywiste, czy poprowadzi u mnie zajęcia. Okazał się jednak niezastąpiony i „niezastępywalny” – i z racji zasłużonej sławy oraz szacunku, ale także, a może raczej przede wszystkim, z powodu tego, że okazał się wielką pomocą w opiece nad grupą uczestników naszych artystycznych kolonii – jak na prawdziwego „tatę” przystało…
Andrzej był na warsztatach od początku do końca – to on razem ze mną prowadzi spotkanie organizacyjne i to my podsumowujemy warsztaty. I tak w przyszłości, mam nadzieję, będzie z reguły.
Frankowski jak dorwie się do aparatu to nie ma zmiłuj się, ani dla modelek, ani dla osób mu towarzyszących. Wtedy zaczyna się szlifowanie każdego ujęcia, marznięcie, cisza, skupienie, generalnie masakra, no ale kto nie chciałby focić, choćby w tak karygodnych warunkach u boku Mistrza. Zresztą praca Andrzeja z modelką to tylko przerywniki – przecież to czas warsztatowiczów, ten fakt jest niezmienny, nawet gdy on zdaje się o tym zapominać….
Podsumowując pierwszą edycję, nie mogę nie wspomnieć o Karolu Kalinowskim, który wyjaśniał tajniki postprodukcji. Tak jak wspomniałam wcześniej, jest to osoba, która jako jedna z pierwszych uwierzyła w powodzenie zaistnienia Warsztatów w Złodziejewie, w takiej formie, w jakiej to umyśliłam – dziękuję Ci za wsparcie, dziękuję też Ewelince, za szmat drogi, jaki przebyliście, by przedyskutować sprawę, za wstępne projekty, za wiarę.
Dziękuję też w tym miejscu Tomkowi Ośmiałowskiemu, twórcy bloga i wcześniejszej strony, za jego dobre serce, za cierpliwość, a przede wszystkim za zapał.
Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda nam się wszystkim razem spotkać… Zawsze będę miała ogromny sentyment do tej pierwszej grupy.
Komentarze